Justin pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach. Nie był ofiarą ciężkiego życia – był jego architektem. Całe to picie, dryfowanie, zmarnowane dekady – nikt go nie okradł. Przez cały czas uciekał przed lustrem.
Nie było tu łuku odkupienia. Żadnego zwrotu akcji w ostatniej chwili. Po prostu człowiek, który spalił wszystkie mosty, a teraz stał sam, dławiąc się dymem. Przybył do Nowego Jorku, aby zostać ocalonym, ale zamiast tego znalazł lustro przyłożone do jego duszy – i ledwo rozpoznał człowieka, który się w nim przeglądał.