W zoo obowiązywały jasne zasady: bezpańskie zwierzęta nie miały tu wstępu. Ale gdy pies zbliżył się, węsząc, Zachary wiedział, że zaraz złamie tę zasadę. Wyciągnął z kieszeni skórkę chleba przeznaczoną na jego własny lunch. Jak na psa tak ewidentnie głodnego, nie chwyciła go, tylko delikatnie wzięła od niego. W tym momencie Zachary wiedział już, że jest do wzięcia.
Dzień po dniu pojawiała się w pobliżu wejścia dla personelu, z nisko podkulonym, ale lekko merdającym ogonem. Zaczął oszczędzać resztki, czasem całą kanapkę. Wkrótce towarzyszyła mu podczas obchodu, prześlizgując się między cieniami wybiegów. Zoo stało się jej własnością, nieoficjalnie. Nikt, poza kilkoma zwierzętami, tego nie zauważył i nie powiedział.