Uznał, że to pomyłka. Może myśleli, że to teren publiczny. Wydrukował więc uprzejmy znak: „Prywatne podwórko – prosimy o korzystanie z drogi” Zamontował go w pobliżu tylnego ogrodzenia na metalowym kołku, a nawet zalaminował go przed warunkami atmosferycznymi. Następnego dnia znak zniknął.
Znalazł go w krzakach, zgięty na pół jak zapomniana ulotka. Tego samego ranka przejechało jeszcze trzech rowerzystów – jeden z nich skręcił tak blisko granicy z różami, że płatki rozsypały się za nim jak konfetti. Clarence stał na tylnych schodach, oszołomiony.