Po raz pierwszy lustro, które trzymał w górze, pękło. Zawsze postrzegał siebie jako ponadczasowego, wyjątek od rozkładu. Ale teraz, patrząc jak starzec pociera opuchnięte kostki, Vincent poczuł ukłucie czegoś nieznanego – rozpoznania. Nie udawał już, że jest młody. Udawał, że nie jest stary.
Jego imię odbiło się echem w pokoju. Pielęgniarka pomachała mu. Vincent wstał powoli, każdy ruch stał się nagle przemyślany. Jego kolana trzeszczały, gdy się podnosił, a on wymusił chichot, jakby chciał zachować lekkość. „Stare fajki”, mamrotał do nikogo. Ale w środku jego klatka piersiowa napinała się z niepokoju.