Kiedy złapała przeziębienie, przyszedł z zupą i świeżą pościelą, nucąc w roztargnieniu, gdy wycierał ladę podczas rozmowy. Tkanina poruszała się swobodnie. Powiedziała do siebie: Cóż za troskliwy nawyk. Ta myśl przeminęła jak pogoda – przyjemna, nie wyróżniająca się, nie będąca jeszcze zapowiedzią tego, co miało nastąpić.
Sprawy między nimi przyspieszyły wraz z jej awansem. Wiązało się to z brutalnymi dojazdami do pracy. Jej mieszkanie znajdowało się pociąg i dwa autobusy od nowego biura; jego dzieliły tylko trzy przystanki i spokojny spacer. „Zostań tutaj, dopóki się nie odnajdziesz” – zasugerował, ostrożny i praktyczny. Brzmiało to tak rozsądnie, jak noszenie butów przeciwdeszczowych, gdy chmury się ściemniają.