„Wypróbujmy rytm domowy – zasugerował, przyklejając kalendarz do lodówki. Obowiązki były podzielone jak hojne kawałki ciasta, bez oczywistej punktacji, po prostu pola, które razem skreślali. Brzmiało to jak dobra praca zespołowa. Evelyn podpisała swoje inicjały w rogu dla zabawy, jak kontrakt z radością.
Nic jej nie drażniło; wszystko miało miękkie krawędzie i rozwiązywało problemy. Pozwoliła sobie wierzyć, że natknęła się na rzadką równowagę czułości i struktury – bezpieczną spontaniczność, jak to nazywała. Jeśli w ogóle istniały jakieś pęknięcia, to ukrywały się one pod blaskiem tego, że wszystko w końcu poszło dobrze.